Karimatę nadal mam, dziękuję. :) Poncho zaś, wraz z niezbędnikiem, kubkiem, nożem i jakimiś jeszcze drobiazami spłynęło z rwącym nurtem Brdy, tudzież osiadło na dnie. Normalnie bym zanurkował i powyławiał moje cenne "perły", lecz niestety przeszko-da terenowa, która spowodowała nasz wypadek, wprawiła właśnie tak spokojną normalnie na tym odcinku rzekę, w rwący potok, tak że już w czasie przewrotki omal mnie nie wciągnęło pod "kil" ;) a przy próbie ponownego wejścia do rzeki w tym miejscu nogi mi wykrzywiało niemiłosiernie, i zdecydowałem nie ryzykować. Lubimy ryzyko, bo wywołuje stymulujący zastrzyk adrenaliny, prawda? ;) Ale kiedy już po walce z rzeką, kajakiem i ratowaniu czego się dało masz adrenaliny po dziurki w nosie, to dokładanie kolejnych "kresek" na tej skali grozi przedawkowaniem.
Niestety to nie był cały bilans strat, do których trzeba doliczyć przepadek (nie fizyczny, a techniczny, poprzez zalanie) komórki (która i tak się już nadawała do wymiany) i aparatu (którego koszt naprawy mija się z celem...).
Skutkiem powyższych moje przygotowania do zmierzenia się z Bałtykiem, zostały narażo-ne na nowe koszta, i jeszcze więcej czasu temu poświęcanego, ale wciąż mam nadzieję, że nie będzie to zmuszało mnie do przesunięcia Wyprawy w czasie.