Tymczasem poszedł, jak zawsze nieśmiało i niepewnie, odwiedzić placówkę Straży Granicznej, a tam się okazało że czekali na niego, i komendant przyjął serdecznie, i mówi że byliby bardzo zawiedzeni gdybym ominął Darłowo (a przecież domyślacie się że gdyby ci Franciszkanie w Darłówku przyjęli, to byłoby to całkiem prawdopodobne, że już dziś powędrowałbym dalej) i że chętnie przygotują pokój na nocleg, i co jeszcze trzeba? Wilkowi to tam wiele nie trzeba – skorzystał tylko trochę z Internetu, zapozował do zdjęcia przed posterunkiem i ruszył na zwiedzanie.
Zaczął od kościółka św. Gertrudy. Zbudowanego na najwyższym punkcie Darłowa, gdzie podobno w czasie wielkiej powodzi (czy jak twierdzą niektórzy - tsunami) w 1497 roku, mieszkańcy się schronili, bo całą resztę miasta zalało. I ten kościół w podzięce Panu Bogu wybudowali. Inni zaś powiadają, że to sama księżniczka Gertruda, przebywająca na jednym ze staktów poniesionych przez wielką falę, modląc się o wybawienie przyrzekła Bogu w tym miesjcu kaplicę ufundować. Jakby nie było - bardzo urokliwa świątynia.
Następnie biblioteka. Jedyne miejsce, które zawiodło mnie w Darłowie, aczkolwiek trzeba pamiętać, że ja przecież jeden mam interes w tych wszystkich bibliotekach – Internet, a wcale nie jest on w tych przybytkach najważniejszy, więc niech się znowu biblioteki, ani ich goście nie przejmują tak moją krytyką. Najważniejsze są książki :-) Ale jak Internet też dobry, to jest to danej biblioteki dodatkowy atut. A w Darłowie niestety – wolny, wieszający się i stanowiska w rzędzie jedno za drugim, więc komfort ma tylko ten na końcu, wiedząc że nikt mu nie zagląda przez ramię… Na koniec dobiła mnie tam trudność dostępu do toalety.
Nie zniechęcony jednak wcale do Darłowa ruszyłem dalej. Idąc uliczkami z ładnymi kamienicami zaszedłem do Zamku Książąt Pomorskich, gdzie wszedłem na wieżę widokową, i taras, i dziedziniec, ale niestety cena wejścia do muzeum i spojrzenie na moje finanse zmusiły do skierowania kroków dalej. Przez miasto ładnie się wije rzeka Wieprza, którą przekroczyłem by zobaczyć jeszcze stary kościółek św. Jerzego i inne ciekawe obiekty architektoniczne. A wcześniej jeszcze zwiedziłem widoczny z okna mej „celi”, zarządzany przez oo. Franciszkanów, kościół Mariacki (MB Częstochowskiej), z sąsiadującym dębem „Marcinem Lutrem” (to ciekawe, bo pokazuje że katolikom, jak widać nie przeszkadzał, a jak protestantyzm z kolei podbijał jakieś tereny, to zaraz wszystkie oznaki „innowierstwa” w pień… ale nie mówię, że dziś tak jest, wszyscyśmy nieco spokornieli…). Przy samym kościele jest również maleńki cmentarzyk poprzenoszonych z różnych miejsc starych nagrobków i krzyży niemieckojęzycznych. A na „Tablicy ogłoszeń parafialnych” od razu przykuła mą uwagę pocztówka św. Franciszka rozmawiającego z wilkiem. Muszę taką zdobyć! (do kolekcji z obrazkiem Matki Bożej Gromnicznej w otoczeniu trzech wilków:) Kościół wewnątrz jest niemniej piękny jak na zewnątrz.
Na rynku zaś ciekawa fontanna z rybakiem oraz kamieniczki, w tym chyba najstarsza z 1604 r. A widok dzieci w galowych strojach przypomniał mi dopiero, że dziś pierwszy dzień szkoły! Pozdrawiam wszystkich uczniów, zwłaszcza znajomych, w tym moich uczniów :-)
Jak już byłem na drugim brzegu rzeki to zorientowałem się, że jestem na drodze do Darłówka Zachodniego, więc w sumie można pójść, a nie cofać się do centrum za busem, bo chciałem i Darłówko na spokojnie zwiedzić. Przy tej okazji wreszcie sobie zmierzyłem swoje normalne tempo, bez nadmiernego obciążenia, po prostej drodze, bez przerw – i jest to 6 km/h.
Darłówko też bardzo urokliwe, całkiem ładny kościół, choć nowoczesny, port z rozsuwanym (w miejsce dawnego zwodzonego) mostem nad ujściem Wieprzy. Kulinarnie zaś polecam oczywiście kebaba vis a vis poczty oraz na słodko Cafe Ambrozja (też tam w pobliżu), gdzie nie tylko zjadłem dobrego naleśnika i jeszcze lepszego gofra maślanego (czuć różnicę od tradycyjnego gofra – jest bardziej miękki, pycha!), ale i co dla mnie bardzo ważne i wyróżniające, że sami nie mając w ofercie shake’ów pozwolili wnieść shake’a z zewnątrz, o!:) I niech Was nie zniechęci brak toalety, bo wystarczy kelnerkę poprosić i da „przepustkę” do toalety w pobliskim hoteliku :-)
Jeszcze zapomniałem wspomnieć, że w kościółku św. Gertrudy znalazłem gazetkę, w której jest recenzja książkowego reportażu nt. wspomnianego przeze mnie Cudu Eucharystycznego, pod takim właśnie tytułem. I przy tej okazji przypomniało mi się cóż to za miejscowość, aż dziwne że zapomniałem, bo bardzo ją lubię – działo się to w Sokółce, pod którą w pięknej, czy to zimą czy latem, wioseczce o nazwie Bogusze, mieszkają moi dobrze znajomi :-)
Do Darłowa wróciłem (tym razem busem) akurat tak żeby zdążyć „przeprowadzić się” z klasztoru do placówki SG, i wrócić na Mszę, która zasadniczo niczym się nie wyróżniała poza tym, że oprawę muzyczną robiła organistka, od której – śpiewu – mógłby się uczyć niejeden organista :-) Bo niestety wielu organistów popada w taką manierę, charakterystycznego śpiewu, który czasami nie wiedzieć czy ma wyrażać nabożność, czy rutynę… Przez to też często, dla mnie przynajmniej, są niezrozumiali.
I po zakończeniu Mszy dopiero zaczęło się modlitewne spotkanie z o. Antonim, który w zasadzie nie tyle w charakterze egzorcysty tam był, co takiego jakby rekolekcjonisty i prowadzącego, po krótkim wykładzie, modlitwę o uzdrowienie. Słyszałem wcześniej o fenomenie tych modlitw (w Warszawie na przykład na Rakowieckiej są co miesiąc odprawiane) ale jakoś dotąd się nie wybrałem. Mówił chyba niedługo (straciłem poczucie czasu), ale pięknie i już mnie poruszył wstępnie historią z innych rekolekcji, o chłopcu który spytał jak ma rozmawiać z ojcem, jeśli on ma stale przy sobie trzy komórki i albo przez nie gada, albo ogląda telewizję. A było to chyba w okresie Euro i siostra zakonna która prowadziła te rekolekcje zaproponowała, by siadł z ojcem do oglądania meczu, a w przerwie wziął pilot, wyłączył telewizor i powiedział tak z zaskoczenia ojcu, że go kocha. Następnego dnia chłopak się nie pojawił na rekolekcjach, ale kolejnego dnia już był i przed wszystkimi powiedział, co się stało. Zrobił dokładnie tak jak mu siostra poradziła. Ojca zamurowało. Siedzieli tak w ciszy kilka minut, aż tacie zaczęły płynąć łzy. Już nie włączyli telewizora na drugą połowę meczu. Rozmawiali, i w końcu ojciec zaproponował, by jutro wybrali się gdzieś razem, tylko oni dwaj. Pojechali nad morze. Chłopak jeszcze był nerwowy, zastanawiał się o czym będzie z ojcem cały dzień gadał. Okazało się, że nie było czym się martwić, a na koniec dnia tato powiedział mu, że nawet nie wiedział jakiego ma fajnego syna. On zaś to samo pomyślał o ojcu…
Również dzięki nauczaniu o. Antoniego, teraz staram się każdego dnia w czasie marszu odmówić Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Powiem Wam, że zarówno ta modlitwa jak i najprostsze Ojcze Nasz brzmi zupełnie inaczej w drodze niż w innych sytuacjach. Nie ma tu miejsca na odklepanie, które czasem się zdarza przecież, bo tu każde słowo splata się z łapaniem tchu. Tylko trzeba odmawiać na głos. Muszę też przyznać, że właśnie pod niebem się modląc – gest rozłożenia rąk i wzniesienia ich ku Bogu podczas Ojcze Nasz jest najbardziej oczywisty, wręcz intuicyjny. Może dlatego tak wielu ludzi zapomniało o tym, bo pod dachami kościołów, wydaje się że kapłan podnosi ręce w kierunku do ludzi, błogosławiąc ich, tak jak na zakończenie mszy (pewnie też trochę zamieszania wprowadziła tu reforma posoborowa, po której kapłan "odwrócił się" do wiernych...). A przecież ksiądz wznosi na Ojcze Nasz dłonie do Boga i wszyscy wierni wraz z nim powinni tak robić. Ja to akurat wiem już od dawna, ale ze wstydem przyznam się, iż często głupio mi było tak robić, skoro nikt inny w kościele tego nie czynił. Aż do zeszłorocznej Pielgrzymki, a konkretnie mszy w Miedniewicach, kiedy to bp Zawitkowski poprosił byśmy wszyscy tak właśnie zrobili i starali się zawsze tak tę modlitwę odmawiać. No to się staram, a z rzadka widząc jak ktoś inny tak czyni, zawsze się serce wtedy raduje :-)
Tyle tytułem wstępu :-) Na ten moment widzę, że ludzie już wiedzący co i jak, zbliżają się do ołtarza, ustawiają w kolejki, wychodzi kilku jeszcze franciszkanów, to i Wilk nieśmiało chciał się przesunąć w ławie i zorientować co ma czynić, gdy tu ktoś go cap za rękę. Odwraca się, a tam zupełnie obca pani (jak zresztą wszyscy w kościele, wszak nikogo tam nie znał!) wciska mu w rękę banknot… Nie chcę tu kwotami rzucać, bo tu nie o to chodzi ile się daje na jałmużnę, ja doceniam równo każdą pomoc, czy to Czytelników, czy Radiosłuchaczy, czy Przyjaciół, czy ludzi na drodze. Ale dla zrozumienia mojego szoku i wyjątkowości tej sytuacji dodam, że był to pokaźny banknot. Zdębiałem! I coś wybąkałem, że jak to, ale za co czy coś tam, ale pani twardo wciska w rękę i mówi, że czuje że mi się przyda, i że widziała mnie też na Zamku i że jak chcę to mogę jutro przyjść i ona mnie wpuści za darmo do muzeum. Szok! A tu się tymczasem dzieją cuda przy Ołtarzu – słyszałem o tym, ale nigdy nie widziałem na własne oczy – jak ludzie po nałożeniu rąk kapłana na głowę i tejże modlitwie o uzdrowienie, osuwają się na podłogę zapadając w swoisty sen (niechże ktoś przypomni jak to się nazywa). Nie wszyscy oczywiście, ale za każdym stoją panowie by na wszelki wypadek łapać i delikatnie ułożyć. Wilk już na to patrząc, a w ręku trzymając ten banknot i w głowie mając tę panią co go dała, zaczyna czuć wilgoć pod powiekami. W końcu wstaje i sam do kolejki dołącza. Kolej Wilka – podchodzi akurat do wyjątkowo wysokiego ojca, który dodatkowo stojąc stopień wyżej jawi się niczym potężny Anioł, który zgina się w pół, kładąc ręce na moich ramionach i pyta szeptem, o co proszę. A ja, że nie wiem, bo pierwszy raz i nie wiem co robić. Odpowiada żebym powiedział z jaką intencją przychodzę. I choć (wiem – to dziwne) dotąd ani razu o tym nie pomyślałem, a nawet jak kto pytał to dzieliłem te dwie sprawy, z jednej strony to taka moja prywatna pielgrzymka, a z drugiej to Artur i zbieranie pieniążków dla niego. A w tej jednej sekundzie stało się jasne, i bez wahania odparłem, że proszę o uzdrowienie dla Artura, żeby mógł znów chodzić. I położył dłonie na łbie Wilka i tylko słyszałem szept jego modlitwy, zamknąłem oczy i czułem jakbym się kołysał, i nie umiem Wam tego dobrze opisać, ale tak czułem, że tu się wszystko waży. Nie na koncie, które jest oczywiście ważne i ta materialna pomoc jest potrzebna, ale w mojej podróży – to właśnie o tę chwilę chodziło. Tu padła prośba i tu zapadła decyzja, czy i na ile moje wsparcie dla Artura mu pomoże. Wszystko inne – wpłaty, mówienie ludziom, proszenie o pomoc – jest ważne, ale drugorzędne. I w jakiś „magiczny” sposób cała ta droga wiodła do tego kościoła i tego Nabożeństwa, tego spotkania z Duchem Świętym, i tej prośby o uzdrowienie oddane bliźniemu. A piszę to wyłącznie ku pouczeniu, mając nadzieję, być choć dla jednej zbłąkanej duszyczki – drogowskazem, takim co stoi na środku plaży i bardzo konkretnie wskazuje kierunek. To jest moje świadectwo, które publikuję wyłącznie ad maiorem Dei gloriam!
Amen!
Bilans dnia: 10,1 km
do tej pory: 323,46 km
Pozdrowienia: dla oo. Franciszkanów, szczególnie o. Antoniego, dla Komendanta placówki SG i innych Strażników których poznałem w Darłowie, dla Dobrej Pani z Muzeum oraz dla Kingi z mojego Duszpasterstwa Akademickiego w Św. Krzyżu, która studiuje organistykę :-)
Nocleg: placówka SG w Darłowie
Pokaż Wilcze Włóczęgi - polskie WYBRŻEŻE cz.I (2012) - szczegółowa na większej mapie | TRASA: Darłowo (kościół MB Częstochowskiej, dąb Marcin Luter, Rynek, zabytkowa kamienica z 1604 r., fontanna z Rybakiem, baszta, kościół św. Gertrudy, Zamek Książąt Pomorskich - wieża i taras widokowy, kościół św. Jerzego) --- Darłówko --- Darłowo |