Niestety! Choć nie było to zaskoczeniem, to nadal smutno, że nie da się jak niegdyś, dojść do wschodniego falochronu świnoujskiego wejścia do portu. Drogę zagradza płot, a zanim nowy falochron, wyznaczający granicę budowanego gazoportu. Robi wrażenie wielkością, jednak nie zaliczyłbym tego do wrażeń pozytywnych… A po ucałowaniu ziemi rodzinnej i zejściu z plaży oraz kilku krokach przez las, wychodzę na znaną mi drogę, z nieznanymi mi dotąd olbrzymimi zbiornikami na gaz, które swym przytłaczającym kształtem, zwłaszcza na linii lasu, jeszcze bardziej straszą niż ten falochron na linii morza. Nie mniej niegdyś też nie dało się przejść (cywilowi;) przez cały port, więc nawet dochodziwszy od tej strony do ujścia Świny, i tak trzeba było się do tej drogi wracać. Kiedyś tu nawet w sezonie jeździł autobus miejski, teraz nie wiem. Ale nawet z tym przystankiem, była to zawsze taka najmniej uczęszczana plaża w Świnoujściu, nie znana turystom, czyli tak zwanej „stonce”, która zalegała ciasno jak sardynki w puszce większość plaży na Uznamie. Ale to tylko w lipcu i sierpniu oczywiście ;)
Doszedłszy do głównej szosy biegnącej z głębi wyspy do przeprawy w Centrum (w odróżnieniu od szosy, prowadzącej do przeprawy w Karsiborzu), skręciłem znów na zachód, by wkrótce dotrzeć do obrzeży zabudowanej części Świnoujścia, dzielnicy Warszów (tu wyjaśnienie, że są jeszcze dwie dzielnice dalej na wschód wysunięte – Przytór i Łunowo), ale tak położone, że jadąc tą szosą, tylko się skraj Łunowa mija, nie wjeżdżając w zabudowania). Szedłem drogą najkrótszą, więc i do centralnej części Warszowa nie zaszedłem, ale z daleka spoglądałem z rozrzewnieniem na warszowski kościół (niezbyt urodziwy z zewnątrz, ale cóż, w takich czasach powstał, w jakich powstał… a sentyment i tak się ma…), w pobliżu którego jest i przedszkole, w którym Mama Wilka przepracowała wiele lat, i dom, w którym młode wilcze serce zatrzepotało jeden z pierwszych razów ;-) Stare dzieje… dalej przejście torowe, gdzie nie raz jako dziecko się stało przy samym szlabanie podziwiając pędzące w dal pociągi, budzące wspomnienia wakacji. I już część przyportowa, sklepik, w którym niegdyś była często, z Mamą po jej pracy, nawiedzana księgarnia, a po drugiej stronie – szok! Cały pasaż nowiutkich domów ze sklepami na dole. I ostatnie tory, te co to jadąc od Szczecina pociągiem, czy to z wakacji wracając, czy na studiach przyjeżdżając w czasie przerw, ZAWSZE pędziło się z ekscytacją do okna, żeby popatrzeć na wodę w porcie, zaciągnąć się (nie)świeżym zapachem portowym, który zwykłem zwać "rybią kadzielnicą" ;-) a przy okazji spojrzeć czy prom stoi, czy odpływa czy przypływa, żeby wiedzieć czy się po wyjściu z wagonu śpieszyć czy nie. I już mijam wspomnianą przeprawę promową i idę dalej... bo tu najwyższy czas wyjaśnić iż (co już sygnalizowałem wcześniej), już w czasie Wyprawy postanowiłem, że wydłużę sobie sam ostatni fragment Wybrzeża, w ten mianowicie sposób, by miast przeprawić się w tu do Centrum na Uznam, to pójdę jeszcze na południe, wzdłuż Kanału Piastowskiego, aż do przeprawy w Karsiborzu. Aczkolwiek plan mój był taki, że skończę dziś na Wolinie, tu w porcie gdzie mieści się placówka Straży Granicznej, a Uznam zdobędę dnia ostatniego. Jednak Los mi tu przygotował niespodziankę, udowadniając, że Włóczykijom nie wypada się do wygód zbytnich przyzwyczajać ;) I otóż, po raz pierwszy trafiłem do placówki SG, w której nic o mnie nie wiedziano… Taka siurpryza! I to akurat w rodzinnym mieście, gdzie jak na początku sądziłem, być może tylko tam się w ogóle przejmą mną ;) No ale, w końcu ktoś do mnie wyszedł, i wpuścili mnie do środka do czasu wyjaśnienia, napoili, dali skorzystać z łazienki, więc nie jest źle. A za chwilę sprawa się wyjaśniła, po prostu w przeciwieństwie do poprzednich placówek, ci nie zostali uprzedzeni przed samym moim przybyciem (w niektórych gdzie byłem, to na przykład mi mówili, że już dzwonili do następnej i tam na mnie czekają, albo jak już docierałem, to mówili że dostali telefon wczoraj czy przedwczoraj i byli przygotowani), a list w tej sprawie z Komendy był już na tyle dawno, że zapomnieli o tym. No fakt, kto mógł się spodziewać, że ktoś będzie szedł do nich 29 dni… Może nawet myślano, że już odpadłem z trasy i do nich nie dotrę. A oficer dyżurny, akurat mógł nie wiedzieć. Więc jak już się wszystko wyjaśniło, to druga niespodzianka – w tej placówce, nawet jakby chcieli, to nie ma możliwości noclegu… ale! Są jakieś łóżka w jednym z budynków w dywizjonie stacjonującym po drugiej stronie. I tu się obnażyły moje luki w wiedzy o organizacji SG, bo jak zobaczyłem na stronie internetowej że jest placówka przy porcie, to niesłusznie założyłem, że ten kompleks na Uznamie, który doskonale pamiętam (z jednej strony po drugiej stronie ulicy stał internat, w którym Mama pracowała, z drugiej zaś blok, w którym mieszkała nasza zaprzyjaźniona rodzina, więc pół dzieciństwa spędziłem w tej okolicy), już nie należy do Straży. A tymczasem, to są dwie różne jednostki (o tym więcej w notce ostatniej), z niezależnym dowództwem do tego. I oficer dyżurny zadzwonił tam, i dowiedział się, że mogę się tam na nocleg pojawić, uprzedziłem tylko że będę nie tak prędko, bo choć już sił mało, ale nie będę diametralnie przerabiał planu, i pójdę jednak na tę przeprawę karsiborską. Dostałem jeszcze na drogę wody, i ruszyłem dalej.
Mimo zmęczenia szło się całkiem przyjemnie, w promieniach długo zachodzącego słońca, drogą którą wszakże nigdy nie chodziłem, a za to często jeździłem autobusem, do kolejnego miejsca pracy mojej Matuli – do przedszkola we wspominanej tu już dzielnicy – Karsibór (innym celem wypraw w ten rejon, był rezerwat ptaków Karsiborska Kępa, swego czasu nawet należałem do zawiadującego nim Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków). Przeszedłszy przez resztę Warszowa, i Ognicę, i wsród łąk okolicznych, dotarłem wreszcie do dużej przeprawy promowej (ta w Centrum, jest samochodowo-pasażerska, ale wpuszczane są pojazdy tylko mieszkańców; tu zaś przeprawiają się głównie pojazdy, ale oczywiście człowiek też może; przed wielu laty, istniała jeszcze w Centrum przeprawa wyłącznie pasażerska, z budzącymi wiele radosnych wspomnień stateczkami, z których pamiętam szczególnie Filutka i Fafika:). Tu pływa kilka największych promów świnoujskich, i choć wszystkie mają w nazwie Karsibór, i choć wszyscy mówią o przeprawie promowej w Karsiborzu, to jednak warto wspomnieć że jest to takie drobne niedociągnięcie, określenie umowne, bo rzeczony Karsibór to dzielnica znajdująca się na wyspie Karsibór;) która zaczyna się dopiero za mostem, który jest jeszcze kawalątek na południe od tej przeprawy, więc de facto promy poruszają się między Uznamem a Wolinem, i nigdy nic z Karsiborem nie miały wspólnego… chociaż… dawno, dawno temu;) gdzieś w odmętach dziecięcych, zamazanych wspomnień, jest taki mały promik, odbijający z Uznamu (w zbliżonym do obecnego miejscu), a przybijający do Karsiborza, w czasach, gdy nie był jeszcze wybudowany most… i gdzieś tam widzę, małego Wilczka płynącego nim z kochanym Dziadziusiem… nie wiem tego, ale być może ta przeprawa była pierwotna do obecnej, i z tego powodu przejęły tę nazwę obecnie tu pływające jednostki.
Gdy płynąłem promem, słońce było już za widnokręgiem. Jak można się domyśleć, dość długą szosą biegnącą przez las od tej przeprawy do zabudowań uznamskiej części Świnoujścia, też nigdy nie chodziłem pieszo, bo nie bardzo było powodu. Nie jeździł też tu nigdy żaden autobus, a ten którym się jeździ do Karsiborza, startuje przy przeprawie w Centrum, bo jak wskazuje logika, ten kto ma samochód, to pojedzie sobie do tej przeprawy która mu wygodniejsza, a pieszy wbrew pozorom zawsze ma bliżej przez przeprawę w Centrum. Z resztą rzadko ktoś z tej części Świnoujścia ma powód być w Karsiborzu, a z kolei Karsiborzanie głównie do urzędów czy na zakupy na Uznam się wyprawiają, a to wszystko jest bliżej tamtej przeprawy. W każdym razie piszę o tym, żeby nie było się aż tak zaskakujące dla Czytelników, że Wilka zaskoczyła długości tego odcinka ;) Oczywiście jak już kiedyś wspominałem, na „długość” ma wpływ to ile się do tej pory przeszło, więc te końcowe etapy sprawiają wrażenie najdłuższych, ale i tak sądziłem, że zobaczę światła miasta znacznie wcześniej. Tymczasem zdążyły zapaść już totalne ciemności, a ja dalej idę i idę. Nie pamiętam nawet czy od początku był tam chodnik obok szosy, pewnie dlatego że przez te ciemności to i tak mnie drażniły światła samochodów, zwłaszcza że dużo było tych co to niedowierzają swoim oczom i koniecznie muszą poświecić "długimi", żeby się uważniej przyjrzeć „zjawisku” na poboczu. A kiedy to robią, to nie tylko ja ich nie widzę, ale też i swojej drogi nie widzę nagle oślepiony, i mimochodem chód zwalniać muszę...
Niedaleko już końcówki nastąpiło kolejne bliskie spotkanie III stopnia z „dziką” naturą ;) Świnia (dosłownie) wredna, warknęła znów na mnie, tak jak uprzednio ze skraju lasu, i tak jak wtedy dreszcz mimowolnie mnie przebiegł, ale tym razem nie dałem sobie w kasze dmuchać! Nikt nie będzie podskakiwał Wilkowi już na jego własnym terenie! Tak mu z nagła „odsczeknąłem” (coś w stylu: „ja ci tu powarczę cholero jedna!”) że „trzód” ów niechlewny, jak się zamknął to się już więcej nie odezwał. Słuch po nim zaginął ;-) A że od początku nie było go widać, to trzeba by zakończyć słowami – i tyle go było słychać… :D
Jeszcze tylko mnie jakaś nowa droga (na budowę czy coś), zmyliła, i za wcześnie skręciłem, ale zaraz już trafiłem na właściwy zakręt – w stronę cmentarza. No niestety o tej porze to już cmentarz zamknięty, ale przystanąłem mniej więcej na wysokości, znajdującego się w głębi grobu mojego Ojca, by oddać mu cześć, i modlitwę krótką odmówić. Co ciekawe, już wiele razy tam byłem odkąd wyburzono pewien budynek na końcu tej ulicy (tudzież początku – patrząc od miasta), a i tak wrażenie w pamięci dziecka zapisane (z adnotacją,że na cmentarz do Taty, to trzeba skręcić obok tego niebieskiego budynku…) jest tak silne, iż za każdy razem ponownie tam będąc myślę „o! już go nie ma!”, a dopiero zaraz potem „no tak, przecież wiem…”
Wychodzi się tam akurat prawie przy samym skrzyżowaniu, od którego już rzut beretem do mego celu, a tak czekała mnie na koniec dnia tym razem bardzo miła niespodzianka. Mimo późnej pory, czekał na mnie zastępca dowódcy Pomorskiego Batalionu Straży Granicznej (sam dowódca, był na wyjeździe służbowym), który w przeciwieństwie do oficerów po drugiej stronie wiedział o mnie wcześniej i wyczekiwał mego przybycia. No to mi też od razu rozjaśniło tamtą sytuację, bo jak już się wie, że w porcie jest maleńka placówka, a tu znacznie większa jednostka, to nie dziwi że to właśnie ci zostali o mnie powiadomieni, i pewnie nikt nie przewidział, że ja w ogóle tam skieruję swoje kroki. I stąd to zamieszanie. Niestety Pan Komendant zmuszony był na mnie czekać dłużej niż potrzeba, bo odebrawszy telefonicznie wiadomość z tej drugiej placówki, uznał że to jakaś pomyłka, że ja będę szedł przez Karsibór, skoro dopiero co wyszedłem z budynku SG, od którego do promu w Centrum jest 5 minut… Ale nic a nic go to nie zraziło, był bardzo miły, i tak chwalił mnie, że nie pamiętam kiedy ktoś ostatnio tyle naraz dobrego o mnie powiedział :-) a to przecież nic znowu takiego wielkiego… dla mnie, to może tak, ale z zewnątrz patrząc, to niewielkie osiągnięcie… Zaraz też pokazał mi przygotowany dla mnie
pokój gościnny w drugim budynku, i zaproponował byśmy się o 10:00 rano spotkali w jego gabinecie – że spokojnie porozmawiamy, i jeszcze pewną niespodziankę mi zaproponuje (to znaczy od razu powiedział jaką, ale moi drodzy Czytelnicy mogą chyba wytrzymać do następnej notki:)
I tak to w 29-tym dniu od wyjścia z Osady Rybackiej na skraju Gdyni, ułożyłem do snu głowę, w mieście w którymem się urodził, dorastał i w wiek męski wkraczał.
Dobranoc…
Do tej pory: 534,76 km
Pozdrowienia: dla śmiechowej pary spotkanej u wyjścia z plaży na Warszowie, Strażników z Placówki w porcie Świnoujście, załóg wszystkich świnoujskich portów oraz z-cy Komendanta Pomorskiego Batalionu SG
Nocleg: koszary Pomorskiego Batalionu SG
| TRASA: Międzyzdroje --- Świnoujście (Warszów - port - Ognica - przeprawa promowa Karsibór - Wydrzany - Paprotno) |