Niedaleko za skrętem do Golęcina zatrzymała się miła pani jadąca z ojcem i zaproponowała podrzucenie kawałek do Zaleskich (wbrew pozorom to nie nazwisko, a miejscowość). Idę i tak więcej niż trzeba, więc co miałem odmówić. Zresztą to tylko kawalątek, do krzyżówki koło kościoła, który i tak oczywiście chciałem nawiedzić. W okolicy Złakowa z kolei zatrzymał się pan z wnuczkami i podwieźli kolejny kawałek, do początku Królewa. To ciekawe, w obu przypadkach zostałem zauważony gdy jechali w przeciwną stronę i widząc mnie nadal na drodze gdy wracali, to się nade mną litowali :-)
W Korlinie manewr skręcający na Łącko, gdziem miał nadzieję zatrzymać się na nocleg, pan kierowca zresztą potwierdził że jest tam plebania i ksiądz ma dużo pokoi gościnnych. Od razu mi się chętniej tę „końcówkę” maszerowało. A jaki w tym Łącku piękny kościół, XVI-te stulecie pamiętający! I jakimi lipami – pomnikami przyrody – otoczony! A jaki przy plebanii wielki ośrodek wypoczynkowy, dwupiętrowy, i stylowy! A jaki proboszcz dowcipny, ho ho! Zachodzę ja do niego, mówię to co zwykle (no bo historię mego pielgrzymowania mam wciąż tę samą), a on powiada że już zamknął wczoraj ośrodek i nie przyjmuje gości (zdaje się, że w ogóle nie załapał, że można by pielgrzyma przygarnąć za darmo i jakby go nie zamknął gotów by pewnie wyjąć mi z kieszeni cennik…) i odwracając się już do mnie dodaje filozoficznie: „Trzeba iść dalej”. A za mną już około 20 km (nie licząc podwózek), jęzor na wierzchu, kręgosłup w nogach, a tu - trzeba iść dalej! I czy mógłbym być zły na księdza? No niby mógłbym, bo trudno byłoby go bronić argumentem, że nie miał miejsca… Ale po co? :-) Złość, wszak piękności szkodzi :-) Wiem, wiem, z tym argumentem mógłbym się złościć do woli, bo już Wilkowi nic nie zaszkodzi, ale złość psuje też żołądek, układ nerwowy i duszę, a niech ten co zawinił się ewentualnie męczy wyrzutami sumienia, a nie pokrzywdzony. Zatem jak pisałem wczoraj, szybko mu odpuściłem, a jeszcze tego samego dnia, właśnie tam gdzie bym nie dotarł nocując w Łącku – spotkało mnie coś dobrego! Kiedy przebaczasz i idziesz dalej bez skazy złości w sercu, to Aniołom jest o wiele łatwiej podszeptywać to i owo dobrym ludziom na twej drodze. Że akurat proboszcz w Łąckiej do tych najlepszych nie należy (a nie tylko miał zły dzień) to się wkrótce dowiedzieć miałem (ale o tym jutro), lecz że święcenia przyjął to i Bóg może przez niego przemawiać, nawet jeśli sobie z tego nie zdaje sprawy (ksiądz, a nie Bóg;). „Trzeba iść dalej, Wilku!” – to jakby sam Bóg do mnie mówił – nie oglądaj się na innych, co służą Mi lepiej lub gorzej, ty idź dalej, idź do końca, idź ze wszystkich sił! Więc poszedłem, bo służba nie drużba.
I tak tego dnia doszedłem aż do Jarosławca (czyli do zachodniej granicy poligonu), gdzie szukając nie za drogiego noclegu, chodziłem po różnych domach, aż tu w jednym zaglądam tu-tam, wchodzę na piętro, pukam, nic, ale otwarte, więc wchodzę, a tam w kuchni jacyś panowie wtrążalają przepysznie wyglądającą i pachnącą wątróbkę. Pytam czy nie wiedzą, czy jest tu jeszcze jakiś wolny pokój? – Nie wiedzą, ale zapraszają na wątróbkę :-) Z cebulką złociście zarumienioną, chlebkiem i popitką, i z ogóreczkiem. I sami mi dokładali, żebym się do syta najadł. Jeszcze mi na drogę naszykowali rybkę, kotlecik i chlebek, ach! A najlepsze jest to, że tym sposobem nie tylko miałem obiad i kolację z głowy, ale i dokonałem swoistej „zemsty” za czołpińską wydmę, bo panowie byli myśliwymi z pięknego miasta Torunia, a wątróbka była z dzika upolowanego zeszłej nocy. Moja zemsta była słona, i sam sobie ją dosalałem :-)
A żeby wieczór był także słodki – to nocleg znalazłem w końcu przy ul. Różanej :-) (w sumie to „dziki” obiad też na Różanej).
I tylko msza mnie tego wieczora nie usatysfakcjonowała w pełni, bo zgłodniały byłem nie tylko Panis Angelorum, ale i kazania, bo już mnie tu Pomorze przyzwyczaiło, że nawet w środku tygodnia są kazania, a tu mimo iż msza niedzielna – to bez. A ksiądz celebrans zdawał się cały czas gdzieś spieszyć, przez co przy Komunii o mało mi nie upadła, o zgrozo, Hostia, gdy mi ją podawał. W tym Łącku, to proboszcz nie podszedł do mnie blisko, więc nie wiem czy to był ten sam, ale nie zdziwiłbym się, tym bardziej że Jarosławiec podlega pod parafię w Łącku. Ale na szczęście był też młody diakon, który swoją nabożną postawą ratował wizerunek tej Najświętszej Eucharystii.
Bilans dnia: 29,45 km
do tej pory: 293,24 km
średnia prędkość: „pi” km/h :-)
(tak „pi” razy drzwi, albo "pi" razy oko, jak kto woli:)
Pozdrowienia: dla inicjatywnych autostopobiorców oraz serdecznych myśliwych.
Nocleg: kwatera prywatna w Jarosławcu
Pokaż Wilcze Włóczęgi - polskie WYBRŻEŻE cz.I (2012) - szczegółowa na większej mapie