Ale może od początku, obiecałem rano napisać o świt-eziankach rewskich. Ponieważ nocowałem rzut „patrolówką” (na przykład taką fajną Helikona jak ja mam) od Rewy, w której trwał festyn z okazji czterdziestolecia gminy, to najpierw przez pół nocy (do północy dokładnie) męczył mnie niejaki DJ Rico, który że tak napiszę parafrazując „Pacjenta” w reżyserii Adama Sajnuka (w Teatrze Konsekwentnym – polecam!) – z pewnością jest sympatycznym młodzieńcem, ale jakoś go nie polubiłem… Przez drugie pół nocy zaś męczyły mnie sny o najściach w mym „domku” dziwnych osobników, a sny były tak realne, że budząc się widziałem dokładnie ten sam obraz co we śnie, tylko z ciszą w tle. Aż w końcu za trzecim razem obudził mnie delikwent z krwi i kości, choć żem go nie widział, jeno słyszał i latarką mi błyskał. Adrenalina mi skoczyła, ale sam zamarłem, bo niefrasobliwie nóż zostawiłem w najdalszym zakątku namiotu. A myślę tak: wyjdę, to wystawię się na cios w łeb i po Wilku. A jak poczekam na atak wewnątrz, to jest szansa zakotłować nieco. Poczekałem i nic, cisza. Więc po kilku długich minutach jednak wyszedłem, wstałem, rozejrzałem się i... jest! - niewyraźny cień stoi sobie nad wodą. Jak mnie zoczył, to idzie w mym kierunku. No to mu mówię: "dzień dobry", a on, że w czerwcu, lipcu to by już jasno było... I jeszcze z tą reklamówką w ręce. O czwartej w nocy! Klasyczny wioskowy wariat, albo całkiem porządny facet, ale jakoś go nie polubiłem…
Spać mi się kompletnie odechciało, więc zacząłem się pakować. I dobrze, bo wkrótce pojawiły się kolejne rewskie ranne ptaszki (może w przeciwieństwie do mnie mieli w nocy stopery), a to przechodzień do Bóg wi dokąd, a to wędkarz, a to pasjonat fotografii, który był tak miły, że wyjaśnił, jak tu ominąć szuwary i dojść do następnej wioski. Niestety im dalej w las, tym więcej… skrzyżowań, i tym sposobem doszedłem do innej wioski, nieco naokoło i tą wcześniej wspomnianą okropną asfaltówką. W dodatku wioska była na Klifie Rzucewskim, więc pod górę. Makabra. Ale czekała mnie tam miła niespodzianka, w trzecim z kolei gospodarstwie mieli mleko prosto od krówki, dali mi dwie szklanki i dwie butelki na drogę i w dodatku nie chcieli zapłaty. Bóg im zapłać (jak możesz:). I tak to było w Mrzezinie, gdziem nawiedził jeszcze kościół pw. Misji Świętych (jak trafnie!... by było, gdybym na Wikipedii nie odnalazł tego kościoła pod innym wezwaniem... Aniołów Stróżów... to co ja tam o tych Misjach przeczytałem? czy aż tak można być nieprzytomnym ze zmęczenia...?) oraz dworzec, z którego ruszyłem już prosto na Hel (aczkolwiek może jak dojdę do Władysławowa i będę w stanie, to podskoczę jeszcze tam w jedno ciekawe miejsce).
Hel-loł! :D
Dojechałem zmordowany, poszedłem zobaczyć plażę nad Zatoką Pucką, sfrustrowałem się przy Fokarium (2 zł, cena w porządku, ale nie ma ludzi z obsługi, wszystko automatyczne i furtka (i próg, eh...) elektroniczna, tak skonstruowana, że bym się w mojej kamizelce taktycznej nijak tam nie zmieścił… No heloł! ;-)
Muzeum za to było za drogie… a na latarnię poszedł dziki tłum, zresztą gdzie ja bym miał siłę się tam wspiąć… więc wysłałem tylko kartkę do Xiężniczki (o! właśnie! A w pociągu spotkałem, wypisz wymaluj, małą Xiężniczkę, jej kopię z dzieciństwa;) obejrzałem część fortyfikacji obrony wybrzeża z 1939 roku i wypadłem na Cypel. Poleżałem i posmażyłem się chyba z półtorej godziny, po czym wstałem i przeszedłem jeszcze chyba z godzinę, czym sam siebie zaskoczyłem.
Dziś miejsce na nocleg wygląda lepiej, ale co będzie w praktyce to obaczymy…
Pozdrowienia: dla sympatycznej „mlecznej” rodzinki w Mrzezinie
Bilans dnia: 17.33 km
Do tej pory: 49.66 km
Nocleg: w śpiworze za Helem
Pokaż Wilcze Włóczęgi - polskie WYBRŻEŻE cz.I (2012) - szczegółowa na większej mapie | TRASA: Rewa --- Mrzezino --- <pociąg> Hel (pomnik Żeromskiego, pomnik Obrońców Helu, Bulwar, ekspozycja zewnętrzna Muzeum Rybołóstwa, fortyfikacje obrony wybrzeża, Cypel Helski) [żółty odcinek z Jastarni do Władysławowa, to inny dzień, obecny w tym wycinku mapy jedynie ze względu na ową helską zawrotkę, wyjątkową jak na tę Wyprawę] |