Cofnąłem się nieco, co by w lepszym świetle obejrzeć kościół, który mijałem wczoraj, a i od niego odbiłem do plaży do miejsca, gdzie interesująca platforma stoi, ze schodami, do zejścia po klifie na plażę, którą to z kolei z daleka wczoraj widziałem. Jest tam też na dole przystań rybacka, co daje takie swoiste widoczki, nie raz już oglądane, ale za każdym razem na nowo zachwycające – łodzie rybackie i pomiędzy nimi plażowicze. No takich obrazków, to w rodzinnym Świnoujściu nigdy oglądać jako dziecko nie mogłem, to też jawią mi się one egzotycznie. W ogóle, trzeba by tak, w ramach już może refleksji, przyznać że miałem takie nieuprawnione przeświadczenie dorastając, że znam polskie morze, i polskie wybrzeże. Że jak już znam na wylot świnoujskie płaskie plaże, i te klifowe za Międzyzdrojami, to już jestem ekspertem w geografii polskiego wybrzeża, i nic mnie nie zaskoczy, stąd też nigdy specjalnie mnie nie ciągnęło do spędzania urlopów nad morzem (innym niż rodzinne pielesze), chętniej w góry jeździłem. No, nie mogę powiedzieć, żebym
tych gór żałował, bo też mamy je prześliczne, ale ta Wyprawa, dopiero zbiła mnie z pantałyku, i zrozumiałem, jak wiele odcieni może mieć jedna barwa, kolor Wybrzeża. A ileż jeszcze mogłoby mnie krajobrazów zaskoczyć w innych nadbałtyckich krajach. Ale póki co – jeszcze Ojczyznę drogą muszę trochę pozgłębiać, pogórować, podolinić, i polesić…
Daleko nie uszedłem, natrafiwszy na kolejną, jeszcze większą platformę widokową, wysokości klifu, ostro wbijającą się w ciało plaży, ze schodami, którymi wdrapałem się do ruin kościoła w Trzęsaczu. Żałuję, że jako dziecko jakoś nigdy nie poprosiłem Mamy, żebyśmy tam pojechali, w końcu to nie aż tak daleko, a i w tych czasach podróże nie były aż tak drogie, i niekiedy mogliśmy sobie pozwolić. Wystarczyłoby być tam przed 1994, kiedy morze zmyło po raz ostatni spory kawałek murów. Teraz wydaje się już tak pozabezpieczane, że chyba już ten fragment ściany co jeszcze została przetrwa czas dłuższy, ale któż to wie… W każdym razie robi wrażenie (na pewno większe niż ten kawałek muru w Łebie o którym wspominałem) i warto się tam wybrać. A czy ktoś dopiero zamierza się wybrać, czy już był, to polecam spojrzeć na to miejsce na mapie Geoportalu, świetne ujęcie, z cieniem tego muru z wykuszami okiennymi na piasku :)
Odpoczywając przy tymże murze, spotkałem uroczą parę, która poprosiła mnie o zrobienie im kilku fotek, potem sami się odwdzięczyli robiąc zdjęcia mi. Jako że kolejna miejscowość za Trzęsaczem to już pobliskie Pustkowo, w którym nie chciałem przegapić wspominanej atrakcji, to ruszyłem dalej przez wieś, za którą droga najpierw wiodła przy samej szosie, ale potem na szczęście od niej odbijała, biegnąc a to przez las a to przy nim. I tak dotabrnąłem do Krzyża Papieskiego, będącego wierną kopią krzyża na Giewoncie, postawionego tamże w nawiązaniu do słów Jana Pawła II – „Dziekuję Bogu za ludzi, którzy zanieśli ten krzyż na szczyt tej góry. Ten krzyż spogląda na całą Polskę od Tatr po Bałtyk.” (co ciekawe, nie jest to jedyne miejsce nad Bałtykiem gdzie wpadnięto na ten pomysł, i z podobnych pobudek stoi replika krzyża giewonckiego w Sopocie, choć tej niestety nie widziałem, ale może w przyszłym roku…)
Kawalątek za Pustkowem jest Pobierowo, o którym tyle się w życiu od różnych osób nasłuchałem, że też chciałem sobie przez nie przejść, com uczynił i stamtąd wrócił na plażę, którą zawędrowałem do Łukęcina. Prawda jest taka, że już padałem z nóg i zamierzałem w tym Łukęcinie porozglądać się za jakimś miejscem na nocleg, nim jednak wszedłem między domostwa, idąc ścieżką od morza przez las, natrafiłem na kilkoro młodych ludzi, którzy wesoło sobie o czymś rozprawiali. I nie pierwsza to już tak grupka, która dostrzegłszy mnie zaczęła sobie jakieś facecje na mój temat tworzyć, no bo cóż, wcale się nie dziwię, że pewne zainteresowanie z wesołością może budzić taki z nagła z lasu się wyłaniający „wojak”. Już mnie i na drodze o granaty pytali czy nie mam do sprzedania, i o to czy manewry jakieś się w okolicy odbywają, więc bywa różnie, od powagi do żartu. Ci również wzięli mnie za żołnierza, a jeden śmielszy, gdym się do nich zbliżył zaczepił, i z każdą moją odpowiedział, coraz bardziej ciekawy się wydawał, i zaczął pozostałych zainteresowywać moją „sprawą”. Ale też chętnie opowiadał o sobie, i tak dowiedziałem się że uprawia kitesurfing, a z tymi tu oto przyjaciółmi, wybrali się na krótką wycieczkę rowerową z Dziwnówka (on sam z Dziwnowa), i na najbliższe dni zapowiada się dobry wiatr zachodni (dla kogo dobry, dlatego dobry, ja akurat za nim nie przepadam, no ale to już wiecie…;) i zamierza podjąć się wyzwania przelecenia (przepłynięcia? wybaczcie, ale nie jestem pewien które słowo jest trafniejsze w tym sporcie) z Dziwnówka na Hel. Powiada mi, że przy tej szybkości wiatru, zajmie mu to pół dnia, i że wygląda to tak, że ma jeden przystanek po drodze (na obiad w zasadzie tylko) a tak to pruje po tych falach do samego celu. Niewiarygodnie, prawda? A ja człapię tu 26-ty dzień, a tu okazuje się można z deską, sznurkami i latawcem załatwić to w jeden dzień. W dodatku nie ukrywajmy, chwała z tego większa, a i dla xiężniczek i innych kobitek, taki kajtowiec to dopiero twardziel, a nie jakiś leserski piechur… No nie powiem, morale to mi ów Piotrek nie podbudował, ale za to nie uwierzycie co inszego dla mnie uczynił! Od słowa do słowa i stanęło na tym, że jak bym doszedł dziś do Dziwnowa, to on mnie zaprasza do siebie do domu na nocleg! No to jest dopiero gość! Znaczy w sumie ja gość u niego, a on gospodarz, ale co za człowiek! Więcej takich mi trzeba spotykać, i można uwierzyć w polską młodzież :-)
(no, nie mówię ze mam jakąś straszną o młodzieży opinie, co to to nie, ale trzeba też po prawdzie przyznać, ze do tej pory na trasie raczej ze strony starszych i w średnim wieku, ludzi spotykała mnie życzliwość taka).
Sęk w tym, że do tego Dziwnowa jeszcze kawał drogi, a oni na rowerach. Chcieli nawet mi jakiś rower załatwić żebym z nimi pojechał, ale mówię, „nie, bo bym musiał jutro tu wracać, i ten odcinek znowu przejść, to bez sensu”. A że oni jeszcze zostawali w Łukęcinie żeby coś zjeść, to ja ruszyłem od razu, bo i tak by pewnie byli przede mną. Poradzili, jeszcze którędy najszybciej przez las iść. Niestety, jakem szedł, to już mrok zapadał, i mniej więcej w połowie przed Dziwnówkiem, całkiem ciemno się już zrobiło, a nie była to taka równa ścieżka, i łatwo było o potknięcie, podczas gdy ja właśnie chciałem jak najszybciej się przemieszczać. Toteż gdy doszedłem do rozdroża, z którego widać było że jedna droga prowadzi do szosy, a druga biegnie wzdłuż niej, to wybrałem tę pierwszą. Wyszedłem akurat na wysokości działek, a że na jednej z nich ktoś się jeszcze krzątał to upewniłem się o kierunek, bo w ciemnym lesie to łatwo zmylić drogę. Ale dobrze się kierowałem, i już ruszałem, gdy na ten moment usłyszałem głosy z lasu dobiegające, z tej drogi com to z niej zrezygnował. Domyśliłem się, że to właśnie musiałem pechowo rozminąć się z Piotrkiem i jego kompanią, którzy znając te lasy jak własną kieszeń bez wahania wybrali tę krótszą drogę do domu. No nic to, byliśmy wymienieni telefonami, więc miałem dzwonić jak dotrę do Dziwnowa. Jednakże dotarłszy do Dziwnówka, miałem już serdecznie dość, 19 km dawało mi się we znaki, do tego ciemność… i jeszcze zobaczyłem kościół. Długo się więc nie namyślając ruszyłem do tegoż, i nawet spotkałem od razu na dworze Księdza Proboszcza. Ten jednakże nie miał na plebanii miejsc noclegowych, ale widząc już chyba w mych oczach desperację, takoż gotowości na „cokolwiek”, przypomniał sobie o składziku na tyłach kościoła, gdzie kiedyś jakaś sofa stała czy coś, poszukał kluczy do tego przybytku, i mnie tam poprowadził, lecz niestety ku własnemu zaskoczeniu odkrył, że przez lata zrobiła się z tego taka rupieciarnia, że nawet ciężko byłoby się tam wcisnąć. Mówię mu, trudno, niech się Ksiądz nie martwi, bo w zasadzie mam załatwiony nocleg w Dziwnowie, to jakoś jeszcze się przymuszę i tam pójdę. Ksiądz pogłówkował jednak, i powiada, że abym źle o jego gościnności nie myślał (a wcale bym nie myślał, przecież chciał pomóc, i ja to widziałem, ale z próżnego to i Salomon nie naleje) to on mnie podwiezie samochodem do tego Dziwnowa (na to już się byłem gotów zgodzić, licząc że Piotrek dla odmiany załatwi mi ten rower jutro, wrócimy tutaj, i spokojnie ruszę w drogę, od tego miejsca skąd Ksiądz by mnie powiózł… a w ostateczności poszedł bym w tą i z powrotem). I nawet już z garażu samochód był wyprowadził, gdy na ten moment dzwoni mi telefon, i to Piotr właśnie, który powiada, że oni sami już zrezygnowali na tych rowerach z jechania do Dziwnowa, i siedzą w knajpie w Dziwnówku, i żebym tu wpadł, że mają dla mnie nocleg gdzieś tutaj. No to tym sposobem, jazda do Dziwnowa przestała mieć jakikolwiek sens, więc podziękowałem Księdzu i przeprosiłem za kłopot z autem, wyjaśniając czemu jednak zostaję tutaj. A Ksiądz był tak dobry, że za żadne skarby nie chciał mnie puścić z pustymi rękami, i jeszcze mi dał pełną siatę wiktuałów, a w tym drożdżówek, owoców, mielonkę, pomidorów, ogórków. I tak uposażony dotarłem do baru w którym siedzieli moi tymczasowi towarzysze podróży :) (baru, w którym była barmanka… ach! Co za dziewczę! No ale jakbym był twardzielem kajtowcem, to bym może zagadał… a tak to w milczeniu się powpatrywałem, a jednym uchem posłuchałem o lokalnych typach spod ciemnej gwiazdy, o których moi znajomkowie rozprawiali z innymi gośćmi baru). W końcu ruszyliśmy na nocleg, którym się okazał domek letniskowy przy domu kuzyna Piotrka, który był jednym z tych napotkanych w Łukęcinie. Aczkolwiek opowieści snute do późnej nocy, przez jednego i drugiego, wprowadziły zamęt w ich historiach, tak iż w końcu nie wiem, czy byli kuzynami z krwi, czy z przywiązania raczej od dzieciństwa się znając. W sumie co za różnica, ważne że dobre z nich chłopaki! :) A i jedno co obaj twierdzili okazało się rano prawdą – mama „kuzyna” nie bacząc na obcość nocnego lokatora, przygotowała pyszną jajecznicę, więc nie tylko nocleg ale i energię na start dostałem dobrą. :)
Do tej pory: 470,53 km
Pozdrowienia: dla miłej pary w Trzęsaczu, wesołej ekipy z Dziwnowa i Dziwnówka spotkanej w Łukęcinie, oraz z samego Dziwnówka - Proboszcza i Barmanki (no tak… wiem, cóż za rozbieżność zainteresowań u Wilka…)
Nocleg: domek letniskowy niespodziewanego Kompana w Drodze :)
| TRASA: Rewal --- Trzęsacz (ruiny kościoła, taras widokowy) --- Pustkowo (Bałtycki Krzyż Nadziei) --- Pobierowo --- Łukęcin --- Dziwnówek (kościół pw. św. Maksymiliana Kolbe) |