Odnalazłem dość ukryte (mimo oznakowania) "ruiny" (tj. kawałek jednej ściany) starego kościoła św. Mikołaja pochłoniętego przez wydmę, co musiało być już dawno, bo wygląda jakby nigdy tam wydmy nie było, jeno lasek (który pewnikiem pochłonął wydmę...). W każdym razie mniej spektakularne niż to sobie wyobrażałem.
Wiało znów okrutnie, więc skoro i tak chciałem zobaczyć wyrzutnię V-2, a z plaży zawsze łatwo przegapić zejście na szlak (tum sobie wykrakał...), to poszedłem nadmorskim lasem, czerwonym szlakiem. Zaraz się zaczął Słowiński Park Narodowy, do którego niestety wchodząc z tej strony natrafia się na kasę... i 6 zł za wstęp do parku narodowego... To przynajmniej wdrapałem się na wieżę widokową, muzeum zaś było zamknięte... Ale jeszcze bardziej mi zrzedła mina, jakem ujrzał cenę wstępu na tę wyrzutnię... i tu miła niespodzianka, pan z obsługi dowiedziawszy się o mojej podróży potraktował mnie ulgowo, więc jednak zobaczyłem wyrzutnię i rakiety różne, i wystawę w bunkrze, i dowiedziałem się o polskich badaniach meteorologicznych w tym miejscu, i zaliczyłem kolejną wieżę widokową, i nawet podłączyłem się do jakiejś grupy oprowadzanej przez kolejnego sympatycznego pana z obsługi, który historię tego miejsca miał w jednym palcu. Więc i Wy koniecznie to miejsce odwiedźcie, w drodze na również obowiązkowy punkt programu - Łącką Górę, z której widok jest niesamowity i taki bądź co bądź nietypowy dla polskiego wybrzeża. Miniaturka pustyni :-)
Za Łącką już nie ma zmiłuj, trzeba iść na plażę, choć wiatr był naprawdę zniechęcający. Chyba jeszcze bardziej mnie hamujący niż poprzednio. I widocznie przez to spowolnienie właśnie, miałem feralne wrażenie, że jestem już dalej niż jestem, heh, i zlazłem z plaży w pierwszym miejscu wyglądającym na wyjście - to jest takie, gdzie prowadziły koleiny jakiegoś pojazdu. O żebym dorwał tego "dowcipnisia", co sobie wjechał na wydmy, zrobił kółko i wrócił... W dodatku niby jakieś ścieżki tam były, a wracać mi się nie chciało... I tak sobie przez jakiś czas błądziłem po laso-wydmach, aż mnie brat odnalazł (zadzwoniłem, podałem mu współrzędne GPS i sprawdził w Google Maps:) i okazało się, że jestem w... lesie! W przenośni też, bo do miejsca gdziem miał wyjść było jeszcze kilka kilometrów...
No i takie moje planowanie. Raz chciałem iść nocą - to akurat nie wyszło, a już trzeci raz mnie noc w drodze zastała, mimo że zamierzałem przed zachodem dojść gdzie trzeba. Ale zanim opowiem jak to wilk wywołał dzika z lasu, to jeszcze wspomnę, jakie niewiarygodne cuda "sztuki" leżą na ziemi, całkiem niedaleko tej Łąckiej Góry. Większość turystów schodzi na plażę za górę i wraca, ale nie dajcie się zwieść leniuszkom, pójdzcie jeszcze trochę na zachód, tam gdzie niewielu zadeptało plażę i zobaczycie wspaniałą galerię z piasku i kamieni wiatrem rzeźbionych.
Zachód jak zawsze piękny i jeszcze z godzinę po nim urocze niebo, ale w końcu się robi ciemnawo. Kilka razy ucieszyłem się na widok ludzi, którzy z bliska okazywali się a to pieńkiem, a to kępą trawy... Chęć spotkania ludzi nie wynika tu bynajmniej z towarzyskości Wilka, a z potrzeby dowiedzenia się, gdzież ten czerwony szlak odbija. I wreszcie - jakieś wybitnie nienaturalne kształty z wydm wystające, które okazały się drogowskazami. Ten co w głąb był skierowany, wskazywał coś czego nie miałem na mapie, i niewiele mi to dawało, ale wietrznej plaży miałem dość i skierowałem się ku czarnej otchłani lasu... (jak się później okazało to właśnie było zejście do dalszej części czerwonego szlaku, co nijak nie było tam oznaczone). I tu właśnie śmieszna historia, bo na fejsa wysłałem byłem SMS o treści, że idę w ten las, bo czego miałbym się bać... a tymczasem wchodzę na skraj lasu, włączam aparat, żeby ustawić śledzenie GPS, i w tym momencie dwa kroki od siebie słyszę takie ostrzegawcze chrumknięcio-warknięcie. No cóż... Wiem, że nie jestem tu sam i na 99% on mnie widzi, a ja jego nie... On ma pewnie w pobliżu kumpli, a ja nie... Z opisu Słowińskiego Parku Narodowego wynika, że z dużym prawdopodobieństwem jest to dzik, z głosu wnioskuję, że dorosły, więc on ma pewnie dwie szable, a ja nie... Ja tylko nóź jeden, co wcale nie przesądza, kto by wygrał, ale tu łatwo o pyrrusowe zwycięstwo, bo najmniejsze draśnięcie taką szablą nogi i dalsza podróż z głowy. To tyle rozmyślań w czasie wycofywania się na z góry upatrzoną plażę ;) zaś w chwili samego warknięcia - tylko jeden odruch - coś pięknego - coś o czym w tylu książkach czytałem i zastanawiałem, czy to tylko taka przenośnia - tymczasem to najprawdziwszy odruch fizjologiczny, albo może atawistyczny - przebiegł mi po plecach autentyczny zimny dreszcz, tak jakby wzdłuż rdzenia kręgowego. Być może to samo zjawisko powoduje nastroszenie sierści wilka, który szykuje się do obrony.
Musicie wiedzieć, że czasami jak już jestem zmęczony, albo po prostu żywej duszy nie ma, to sobie śpiewam. Ale co to jest za śpiew! Proszę Państwa! :-) Że też mi nie przyszło do głowy temu dzikowi zaśpiewać, bo zwiewałby aż by się za nim kurzyło :-) Nawet mogłoby to podpadać pod maltretowanie zwierząt, mam nadzieję, że mewy to jakoś znoszą. A zresztą mewy to same skrzeczą ;-) No niestety, tylko jeden człowiek jest w stanie bez mrugnięcia, a nawet z zachwytem, słuchać śpiewu Wilka. Jest to mała wilczyczka - jego piękna złotowłosa córeczka :-) Jest tylko taki mały problemik - jeszcze się nie urodziła, ani nie poczęła, ale Bóg już ją Wilkowi obiecał za dobrą i wierną służbę :-) A że służba trudna, to i niełatwo się zasłużyć, ale wróćmy może do bardzo realnej, choć słabo widocznej przyrody Słowińskiego PN. Z kilometr za "dziką;) plażą", zaczął się lasek przy samej plaży, która z kolei zrobiła się bardzo wąska, a morze wdzierało się falami jakby coraz silniej. A do Rowów jeszcze z 10 km, Bóg wie ile z tego tak wąsko... I jednocześnie kolejny zapraszający skręt w las. I widzę strzałkę, do latarni. No to już wiedziałem, że przegapiłem czerwony szlak, i że to przedostatni skręt w stronę cywilizacji innej niż odległe Rowy. Ale i do wsi najbliższej od morza jakieś dwa-trzy kilometry, a do latarni - pół. Myślę tak: doczłapię się do latarni i będę błagał latarników co by przenocowali mnie. A latarnia cóż, na górce... i wspinam się, i wysiłek ciężko tu na słowo przełożyć, więc dojdźmy od razu do chwili konsternacji i frustracji zdobyczami techniki, gdy odkryłem że jest to latarnia - automatyczna. Nie-ludzka, że tak powiem... Cóż było czynić, pod latarnią może nie najciemniej, ale też i nienajcieplej, a jakiś inny szlak wiódł w dół, więc nim ruszyłem w poszukiwaniu jakiegoś sioła, mijając po drodze opuszczony dom, w którym kiedyś mieszkali latarnicy, z wielką tablicą głoszącą drwiąco: "Z wizytą u latarnika". Była to latarnia Czołpino. Po zejściu z góry - rozwidlenie - i nie wiadomo, gdzie szlak wiedzie. Zgodnie z przewidywaniem - skręciłem źle ;-) i doszedłem do parkingu, na którym stróż - młody chłopak - powiedział gdzie jest wieś i że "tam już ktoś cię ogarnie". Dla dowcipu zbłądziłem jeszcze raz idąc za światłami wsi, które nie były tymi najbliższymi (skrytymi za drzewami), i też tą drogą bym do nich nie doszedł... Wróciłem się i idę dalej, a tu przebiega drogę zwierzątko i świeci do mnie oczyma (a ja do niego czołem... "czołówką" znaczy;). Z tymi oczami to zresztą często się zdarza, ale po raz pierwszy jakiś ciekawski, co poczekał aż podejdę bliżej. Głowy nie dam, ale majaczące kształty bym uznał za szopa pracza. I tu się ludzka natura zbudziła i milutkim głosem coś tam do niego świergolę, a ten niewdzięcznik do mnie syczy. To jak mi się wilk zerwał w duchu, jak nie warknie, to szop popędził jak oparzony w las. Pewnie sobie przypomniał o praniu, którego nie skończył...
Smołdziński Las, to już na szczęście nie las, a piękna wioseczka, w której około 22:40 zakołatałem do wrót (trzecich z kolei) i przyjęto mnie na nocleg, nawet cenę nieco opuszczając, a przecież widać, że daleko bym nie zaszedł i kiepska pozycja do targu...
Dzień ten, jeden z dłuższych (około 30 km), jak już zapowiadałem - poświęcam mojej kochanej Grupie Białej WAPM. Swoją drogą, ktokolwiek szedł kiedyś na Jasną Górę z WAPM, to już się na pewno uśmiechnął, czytając o szopie, które dla pielgrzymów mają szczególne znaczenie ;-) 27 km to już taki odcinek, którego Pielgrzymi by się nie powstydzili, inna sprawa, że przeszliby to znacznie szybciej nieustannie śpiewając i modląc się, a nie sapiąc jak szopy, chrząkając jak dziki i wlokąc się jak Wilk. Ale ufam, że za dzień jak dziś, nie wstydzą się za Wilka, i mogą powiedzieć - oto nasz brat, oto jeden z naszego Białego Stada. Przytulam dziś w duszy wszystkie Białe Siostry i Białych Braci, którzy tak na pielgrzymim szlaku, jak i przez cały ostatni rok wspierali mnie w mojej drodze do Boga, i tu szczególne podziękowania i pozdrowienia dla: sióstr - Karolinki, Agnusa, Marty, Ani, Kasi i Julii oraz braci - Mateusza, Karola, Grzegorza, Andrzeja, Mirka, a także księży Łukasza i Janusza :-)
Bilans dnia: 30,5 km
Do tej pory: 216,78 km
Średnia prędkość: ~3,5 km/h
Pozdrowienia: dla całej Grupy Białej oraz dla wszystkich SZOP-ów z WAPM :-) dla pani Gospodyni ze Smołdzińskiego Lasu oraz dla sympatycznych pracowników Muzeum Wyrzutni V-2
Nocleg: kwatera prywatna w Smołdzińskim Lesie
Pokaż Wilcze Włóczęgi - polskie WYBRŻEŻE cz.I (2012) - szczegółowa na większej mapie