Brat przywiózł ze sobą mnóstwo jedzenia, którym się chętnie dzielił oraz śliczną pogodę, jaka po jego wyjeździe już się nie powtórzyła, choć też i nie ma na co narzekać.
Wreszcie mógł sobie Wilk pogadać! I choć może znajomym trudno będzie w to uwierzyć – to rzeczywiście gadał prawie całą drogę! Okazuje się, że nawet Wilk Milczek (nie – Milk Wilczek;) po dłuższej serii „cichych dni”, może popaść w słowotok :-)
W Poddąbiu krótka przerwa na shake’a, ale choć smakowity to nie tak wyjątkowy jak w Rowach… Następna przerwa – kąpiel! Dobrze, że brat przybył i wreszcie mnie do wody wpędził (choć dotąd nie kąpałem się, a to ze względu na pogodę, a to znów żeby sił nie roztrwonić…). Muszę przyznać, iż zaskoczyło mnie to, jak długo się oswajałem z temperaturą wody, nie to co w dzieciństwie i pierwszej ;) młodości… kiedy to mogłem nawet wbiec do wody po pas i zanurkować skokiem. Tu uwaga – mimo wszystko nie polecam tego sposobu jeśli nie jesteście pewni swego organizmu, a już na pewno nie kiedy jesteście sami – prawidłowy sposób wchodzenia do morza i innych akwenów o dość dużej różnicy temperatur wody i powietrza, to wejść powoli do pasa albo do kolan, a następnie rozcierać wodę dłońmi po reszcie ciała i dopiero się zanurzyć; głowę też lepiej zanurzyć najpierw stojąc w wodzie, a dopiero potem już pływając; co zaś się tyczy nurkowania – gorąco polecam – nawet tym co na basenie nie mogą z powodu podrażnień (przyczyną których przeważnie jest chlor, w morzu nieobecny ;-) – nurkować z otwartymi oczami. Po prostu żal tracić te piękne kolory morza i przebijającego się słońca, a jak nie jest głęboko to i dno ładnie wygląda. I naprawdę – jeśli ktoś jeszcze tego nie robił i zawsze nurkując kurczowo zaciska powieki – nie ma się co bać! To przez nos może się wlać woda, a przecież go nie zaciskamy (chyba że ktoś zaciska, ale nie wiem po co;) przez oczy zaś się do głowy nic nie wleje :-) Co więcej, nie wiem co na to nauka, ale na chłopski, wilczy łeb, to w morzu woda jest słona, tak samo jak łzy, więc to podobne środowisko, na które oczy są uodpornione :-)
Na okoliczność pływania – potem niecodzienny widok, he he, Wilk wędrujący obładowany u góry jak zawsze, a na dole same slipki :-) (nawet zostało to uwiecznione, ale nie wiem czy się godzi upublicznić;)
W Ustce, nałaziliśmy się za noclegiem najpierw. To miał brat próbkę mojej codzienności. Najpierw kościół – ale nie ma proboszcza, i też od razu informacja, że nie ma pokoi gościnnych na plebanii i próbować u sióstr. Jak już je znaleźliśmy to się okazało, że też nie mają gościnnych, ale siostra Zakrystianka może wiedzieć „kto, co, gdzie” wśród parafian. I z powrotem do kościoła, ale Siostra by wiedziała dopiero po Mszy, to tymczasem poszedłem odwiedzić tutejszą placówkę Straży Granicznej, gdzie znów bardzo miłe przyjęcie, a ponadto okazało się że już mają dla mnie nocleg przygotowany! :) A ja tu łażę i kombinuję… Jeszcze mówię, że akurat dziś nie jestem sam, że może ewentualnie by dopłacił coś, bo chcielibyśmy być w tym samym miejscu, ale okazało się że żaden problem, bo w tym pokoju dla mnie było też drugie łóżko, i nic nie trzeba było dopłacać, a nawet zostaliśmy tam podwiezieni, bo było to w drugim ośrodku na obrzeżach Ustki, na tzw. Uroczysku. Ale zanim udaliśmy się tam na spoczynek, to jeszcze brat zaprosił mnie na obiad. Ponieważ miał tak krótko być nad morzem to zależało mu na rybce, więc i dla mnie dobra okazja też rybkę skosztować. Wybrałem swoją ulubioną – filet z mintaja i nie zawiodłem się. Jedliśmy w smażalni nie przy samym porcie czy plaży, a bardziej w centrum, dość charakterystyczne, że są tam dwie smażalnie przylegające do siebie. Nie widziałem oznak dewastacji, więc to chyba zdrowa konkurencja (nie to co solaria na Pradze, gdzie jedno zostało podpalone „podobno” przez konkurencję...), a z kolei myśl że może być jeden właściciel przygasła, gdy drugiego dnia znów przez brata zaproszony, jadłem tam całkiem inne frytki, niż te z mintajem. Tego drugiego dnia ja miałem rybek dosyć (nawet tak smacznie przyrządzonych, bo po prostu rybki lubię z rzadka tylko), i zamówiłem gyrosa przepysznie przyrządzonego :-) Zatem rybkę mogę z czystym sumieniem polecić w tej smażalni co ma stoliki także pod taką płachtą dużą, a gyrosa w tej drugiej.
Piknie nam się trafiło, że akurat w tych dniach cumowały w porcie niszczyciele Marynarki Wojennej, które można było za darmo zwiedzać, i tak obejrzeliśmy ORP „Pioruna” i „Śniardwy”.
Brat miał wracać do Warszawy następnego dnia wieczorem, ja z kolei miałem czekać na zgodę komendanta Centralnego Poligonu Sił Powietrznych na moje przejście przezeń, a niestety z noclegu na Uroczysku można było skorzystać tylko jeden raz, więc następnego dnia znów trochę szukania, w czasie którego odkryłem że ulica Różana poprzez ulicę Morską łączy się z ulicą Wilczą… ;-) oraz że straszą tu jeszcze ulice z poprzedniej epoki, bo oto natrafiłem na ulicę Walki Młodych (dla niepamiętających – to był taki komunistyczny – Związek Walki Młodych, sam w PRL-u mieszkałem w Świnoujściu na takiej ulicy, ale szybko ją potem zmieniono na Kościuszki… ale jak widać nie wszędzie zmieniono, choć wszak to nie tylko ustecki problem… nawet w stolicy jest wielka ulica Armii Ludowej, kilka pomników ku czci Armii Czerwonej, a na mojej ulicy na jednym budynku straszy gigantyczna tablica, upamiętniająca jakiegoś komucha co tam mieszkał, nikt nawet nie pamięta kto zacz – ale widać mimo to – strach ruszać...).
Miejscówkę w końcu znalazłem, u miłych państwa, co mogli mi taniej niż pokój wynająć przyczepkę na tyłach domu stojącą. I super – bo dawno już chciałem wypróbować jak to w takiej przyczepie się żyje :-)
Jako się rzekło w czwartek wieczorem brat pojechał do domu, a że był – to musicie mi uwierzyć na słowo, bo skromny jest ogromnie i nie chce być na zdjęciach pokazywany. Ale nie żeby źle wyglądał czy coś. Normalny facet, nawet normalniejszy od Wilka, którego jednak w ostateczności pokazujemy :-)
W przyczepce było w porządku, aczkolwiek trzeba się oswoić z wyolbrzymionym dźwiękiem kropel deszczu tłukących w dach, i tym podobnych odgłosów przyrody. W środku nocy były jeszcze kroki przy przyczepie, które się zbliżyły, ale już nie oddaliły… I do dziś bym sobie myślał, że to dziwne, gdybym nazajutrz nie wyjrzał przez okno w łazience na piętrze i nie zobaczył, że przyczepka stoi przy ogrodzeniu przylegającym do cmentarza :-) Kroki donikąd, to osobliwość, ale kroki w nocy przy cmentarzu to coś co Wilk może zrozumieć. Żebym wcześniej wiedział to bym "wieczny odpoczynek" odmówił za zbłąkaną duszyczkę…
W czwartek się dowiedziałem, że najprędzej w piątek dostanę odpowiedź od komendanta poligonu, zatem w sobotę bym mógł ruszyć. Duży przestój, ale zdawało się, że warto, tym bardziej że wielu bałtyckich długodystansowców tę zgodę otrzymało, a i ja w tej sprawie już jakiś miesiąc wcześniej korespondowałem, więc przez nich samych pouczony napisałem ów wniosek. Tymczasem w czwartek po południu otrzymałem odmowę, bez uzasadnienia w dodatku. Co ciekawe otrzymałem ją telefonicznie (ja zadzwoniłem) i do dziś nie mam odpowiedzi w mailu, a moim zdaniem, nawet jeśli petent zadzwonił, by wiedzieć szybciej, to i tak wypada listownie odpisać, a dodatkowo można by podać w liście przyczynę odmowy, skoro powszechnie znane są zgody w podobnych przypadkach. No ale niestety – z wojskiem jest często jak z policją – nagminnie zapominają, kto w tym ustroju jest Suwerenem. Ale przynajmniej ze Strażą Graniczną mam jak dotąd w tej Wyprawie same pozytywne doświadczenia :-) I to bardziej niż mógłbym oczekiwać. W każdym razie po odmowie o tej porze, w dodatku przy tak deszczowym dniu, nie opłacało się już gdziekolwiek ruszać. I tak oto utknąłem na kolejną noc w tej P-ustce… Muzea niestety drogie, jedno tylko w dobrej cenie, więc tak z tego względu, jak i niesamowitej zawartości – polecam – Muzeum Mineralogiczne, którego dodatkową atrakcją jest położenie w starym podziemnym schronie. Ale miejscowość ogólnie urocza, a moja aluzja do pustki odnosi się raczej do takiego niespodziewanego zastoju w trasie, nawet bez dostępu do Internetu (no właśnie, bo jeszcze nie napisałem tutaj, że w bibliotece miejskiej – istne kuriozum – nie można podłączyć swojego dysku, ni aparatu, limit czasu to pół godziny, a zgrozy dopełnia usytuowanie komputerów, tak że każdy wszystko widzi, i człowiek wpisuje dajmy na to hasło pokładając się na klawiaturze…).
W piątek wieczorem wreszcie się wybrałem na Mszę, z ciekawym kazaniem (ksiądz też się odwoływał do pustki, choć akurat tej w sercu…). No i jejku, zapomniałbym przez te dywagacje na boku napisać o Siostrach, które dowiedziawszy się, że na drugą noc nie mam miejsca i musiałem poszukać czegoś płatnego – dały mi pieniążki na ten nocleg. Więc na trzy noce w Ustce, zapłacić musiałem tylko za jedną, i to stosunkowo do innych miejscowości – niedrogo.
Ale oczywiście za dobrodziejów modlę się więcej i dla nich też poświęcam część moich „modlitw stóp”, jak zwykłem nazywać mój pątniczy szlak kiedy idę boso.
Bilans dni: 42,68 km
do tej pory: 263,79 km
Pozdrowienia: dla mego dobrego i szczodrego Brata, dla Sióstr Zakonnych z Ustki, i Gospodarzy, i Kucharzy z obu smażalni, i dla dobrych i pomocnych ludzi ze Straży Granicznej, których spotkałem. I dla marynarzy z „Pioruna”, „Śniardwego” i „Maćka”. No i dla ducha z cmentarza :-)
Nocleg: jedna noc w jednostce SG na Uroczysku, i dwie w przyczepie kempingowej przy kwaterze "Pokoje Gościenne Alicja".
Pokaż Wilcze Włóczęgi - polskie WYBRŻEŻE cz.I (2012) - szczegółowa na większej mapie | TRASA: Objazda --- <bus> Rowy --- Poddąbie --- Ustka (port, promenada, falochron, pomnik Chopina, pomnik konającego wojownika, obelisk Strażaków, kościół pw. św. Ojca Pio, kościół pw. Najświętszego Zbawienia, pomnik Ludziom Morza, Muzeum Mineraologiczne, ruiny stoczni) |