Niedaleko Centrum Kulturalnego i rzeźby (?) wielkiej wiolonczeli, tudzież kontrabasu, wszamałem pierwsze na tej wyprawie paszteciki. Nie wiem czy tu, w Kołobrzegu, ta nazwa obowiązuje, nie wiem również czy w ogóle jest uprawniona, w sensie czy stamtąd ów przepis pochodzi, ale u nas się na nie mówiło „paszteciki szczecińskie”. Pierwszy raz je jadłem w Świnoujściu, i co ciekawe, nigdy się nie spotkałem z obecnością ich w menu, jakiegoś baru, czy innej jadłodajni, zawsze były to miejsca w których te paszteciki są gwoździem programu, ew. podają też coś innego. Takie pasztecikarnie. Do pasztecików, oczywiście najlepszy jest czerwony barszczyk do popitki. Niestety od wielu, wielu lat, nigdzie nie natrafiłem na moje ulubione, nadziewane samymi grzybkami. Widać grzybki droższe od kapusty, i bardziej się im opłaca „psuć” je, robiąc farsz pieczarkowo-kapuściany… bywają jeszcze mięsne, ale do pieczarek się to nie umywa…
Czas przekroczyć Parsętę, a w tym celu aż dwa mosty, bo po drodze ciekawa osobliwość, wyspa, która w miejscu w którym przez nią przechodziłem, to akurat oblewana przez Parsętę dość szerokimi korytami, ale jak się przyjrzeć na mapie, to dalej na południe, z jednej strony przerwa między tą podłużną wyspą a lądem jest tak wąska, że aż dziw, iże się to tak uchowało.
Zaraz za drugim mostem skręt w prawo, ku morzu, nad którym zdążyłem jeno kilka fot strzelić i zaraz mnie wywiało, na szczęście na dośćurokliwą ścieżynę w pasie nadmorskim, na którym pospieszyłem z pomocą aż dwóm gąsienicowatym jegomościom, co bez cienia strachu, z szaleńczą wręcz brawurą,pchali się na drogę, którą co chwila ktoś na rowerze przejeżdżał…
Muszę przyznać że z ogromną satysfakcją patrzyłem na parę staruszków, z których ona szła bez wspomagania, a on wspierał się kosturem. Najprawdziwszą lagą z lasu, a nie jakimś rachitycznym kijeczkiem do beznartnego szusowania. I to mnie natchnęło, do tego co niniejszym ogłaszam – trzeba wypromować ten tradycyjny i o ileż tańszy sposób na rekreację, niech sobie Nordycy-tetrycy, Jutowie i inne zniewieściałe Wikingi uprawiają Nord-walking, a my uprawiajmy – SŁOŁOK (czyli SŁOwiański ŁOKing ;)
Ot, co!
Idąc dalej przez las, wyszedłem w pewnym momencie na parking, gdzie przysiadłem na drewnianym parkanie, a z przeciwnej strony wybiegł z lasu starszy pan, i powymienialiśmy się uwagami na temat okolicy, okazało się że on z małżonkąsobie też po różnych miejscowościach podróżuje, teraz są tu, ale za parę dni jadą do Świnoujścia. O, i tu widzę, że na GoogleMaps mam omyłkę, bo ja potem wlazłem z powrotem w las, a nie na drogę, ale to jeno ten kawałek do najbliższego obiektu w lesie, gdzie wpadłem na płot, więc i tak musiałem dojść do tej jezdni i dojść nią już do centrum Dźwirzyna. Ponieważ było już dobrze popołudniu, a nie byłem pewien ile przede mną jeszcze drogi (zależało mi żeby dość do Rogowa jeszcze dziś), to nie myślałem o tym, żeby polować na niedzielną Mszę, myślałem ze już normalnie w niedzielę pójdę. Ale że akurat kościół w Dźwirzynie miał być przy głównej drodze, to choć na chwilę chciałem zajść. Ale jakem tam dotarł, i w momencie w którym zajrzałem do środka, zabrzmiał dzwonek i pojawił się ksiądz z asystą – wiedziałem już, że takiego zaproszenia Bóg nie musi mi powtarzać dwa razy :) Najwyżej będę szedł po ciemku, no ale przecież „zła się nie ulęknę, bo Pan jest ze mną!”. Ta Msza, jakoś szczególnie przypomniała mi zeszłoroczne BIELgrzymowania (z Grupą Białą), bo ileż tam było takich Mszy, gdzie ludzi tak pełno, iż nie tylko ław w kościele brakowało, ale i jakiegokolwiek w nim miejsca i przed kościołem zalegaliśmy na naszych karimatach, czy na trawie czy gdzie się dało. I tym razem, choć aż tak zapełniony kościół nie był, ale nie chciałem już po rozpoczęciu Nabożeństwa, z całym tym moim majdanem się przepychać, więc jak tylko doszło do siadania, to sobie klapnąłem na śpiworze u wrót kościoła :)
Po Mszy popędziłem szybko dalej, przekroczyłem mostem kanał Resko, któren jest ujściem do morza z Jez. Resko Przymorskie, którego brzeg mijałem za jakiśczas przed samym Rogowem, które z kolei okazało się nie być aż tak dalekie, więc spokojnie przed zmrokiem dotarłem i zacząłem szukać mej kuzynki, która tam mieszka, ale do której niestety nie udało mi się wcześniej dodzwonić, a będąc tam jeno raz kilka lat temu, nie byłem pewien adresu. No jednak Rogowo, nie Kołobrzeg, więc nie było tak trudno jak poszukiwanie Wujka tamże, gdzie bez adresu, praktycznie nie miałem szans… Szybko poznałem właściwą okolicę, a okazuje się że w takiej małej miejscowości, to nawet w osiedlowym sklepiku pani wiedziała o kogo chodzi. No niestety adresu nie znała, ale podreptałem i co do bloku z pamięci się upewniłem, po czym podzwoniłem po mieszkaniach, i w końcu ktoś mi powiedział, które jest właściwe. No ale niestety nie zastałem kuzynki, więc ruszyłem szukać czegoś na nocleg (z resztą i tak zamierzałem poszukać, bo skoro się wcześniej nie dodzwoniłem, to nie chciałem się tak z marszu wpraszać na nocleg, ale to bardzo sympatyczna kuzynka, więc chciałem odwiedzić jak już tu byłem…). Ale z tym noclegiem nie taka prosta sprawa, jest tylko jedno nieduże osiedle domków jednorodzinnych, gdzie wprawdzie parę rodzin wynajmuje pokoje, ale większość już „zamknęła” sezon, a pozostali mieli takie ceny, żem pobladł… Zaś jedyny ośrodek wypoczynkowy w Rogowie w ogóle nie przyjmuje na pojedyncze noclegi… Ale że w tych poszukiwaniach, natknąłem się na małżeństwo z którego pani, okazała się znać moją kuzynkę z pracy, to stwierdziłem, że jak już muszę wydać to przynajmniej komuś, kto przekaże moje pozdrowienia ;) Warunki okazały się tam piękne, taki pokoik z łazienką i z drugim pokojem na poddaszu, więc nawet większą ekipą można tam spokojnie wbijać, i nie powiem chętnie bym tak kiedyś jeszcze zawitał. Naprawdę godne polecenia miejsce, i nie mówię tego ani ze względu na kuzynkę, ani też na to, że ci Państwo rano zrobili mi niesamowitą niespodziankę, bo kiedy poszedłem płacić to powiedzieli, że nie trzeba, bo sobie tak pomyśleli, że ich syn, może też kiedyś zawędruje gdzieś, gdzie będzie potrzebował pomocy, i przecież by właśnie pragnęli aby kto go przygarnął w tej potrzebie. No a ja oczywiście, wcześniej im opowiedziałem co nieco o mej wędrówce i ze już cienko-cienko finansowo na niej…
Do tej pory: 426,59 km
Pozdrowienia: dla sympatycznych i tak hojnych Państwa z kwatery „Roma” w Rogowie 46/a (502-546-311, 502-324-203)
Nocleg: kwatera prywatna w Rogowie.
| TRASA: Kołobrzeg (Fort Wilczy) --- Dźwirzyno (kościół MB Uzdrowienia Chorych, pomnik przyrody 16 dębów szypułkowych, port rybacki) --- Jez. Resko Przymorskie --- Rogowo |